Joanna

30-ch01-029Joan­na żyła w wiel­kim mie­ście. Była pięk­ną kobie­tą, któ­rej los od maleń­ko­ści nie oszczę­dzał i zgo­to­wał jej dość przy­kre dzie­ciń­stwo. Doświad­cze­nia bra­ku zaufa­nia do ludzi odbi­ły się na niej w ten spo­sób,  iż nie dostrze­ga­ła ani swo­jej uro­dy, ani zalet, któ­re zachwy­ca­ły oto­cze­nie i spra­wia­ły, że wie­lu mło­dzień­ców darem­nie do niej wzdychało.

Dziew­czy­na patrząc na sie­bie wciąż widzia­ła jakieś wady. Nie­ustan­nie szu­ka­ła spo­so­bu, by popra­wić swój wize­ru­nek lecz nigdy nie uzy­ski­wa­ła sta­nu zado­wo­le­nia. Przez lata nabra­ła prze­ko­na­nia, że to w niej jest coś nie tak, sko­ro czu­je się taka samot­na.  Zna­jo­mi patrzy­li na nią z zachwy­tem jed­nak odbie­ra­li ją jako oso­bę nie­do­stęp­ną i przez to nie mie­li odwa­gi oka­zać jej swo­je­go zainteresowania.

To wszyst­ko spra­wia­ło, że Joan­na czu­ła się coraz bar­dziej samot­na i nie­szczę­śli­wa. Wciąż sądzi­ła, że nie jest god­na miło­ści, przy­jaź­ni, sza­cun­ku, że nie zasłu­gu­je na jakie­kol­wiek zainteresowanie.

Depre­sja Joan­ny pogłę­bia­ła się z roku na rok. Jej uro­da nie gasła, tyl­ko przy­ćmie­wał ją coraz więk­szy smu­tek i przygnębienie.

Pew­ne­go dnia, gdy poczu­ła się cał­ko­wi­cie zre­zy­gno­wa­na popa­trzy­ła na swo­ją twarz w lustrze. Stwier­dzi­ła, że to wszyst­ko nie ma sen­su, bo wciąż nie ma przy niej niko­go, komu mogła­by zaufać, zwie­rzyć się z myśli i marzeń. Jej sta­ra­nia o utrzy­ma­nie ele­ganc­kie­go wyglą­du, nie­na­gan­nej syl­wet­ki wca­le nie spra­wia­ły, że sta­wa­ła się szczęśliwa.

Pomy­śla­ła wów­czas, iż wola­ła­by już być mniej atrak­cyj­na, aby tyl­ko doświad­czy­ła uczu­cia szczę­ścia, aby zna­la­zła przy­ja­ciół i prze­sta­ła czuć się samot­na. Po jej policz­kach spły­wa­ły łzy, zaczę­ła zada­wać sobie pyta­nie: Po co to wszyst­ko? Jak dalej żyć?

Wkrót­ce Joan­na cięż­ko zacho­ro­wa­ła.  Leka­rze bar­dzo dłu­go nie mogli odna­leźć przy­czy­ny jej osła­bie­nia. Bez­sku­tecz­nie leczy­li ją na co raz to inne scho­rze­nia, zanim odkry­li praw­dzi­wą cho­ro­bę. Leżąc w szpi­tal­nym łóż­ku Joan­na mia­ła dużo cza­su na reflek­sje i prze­my­śle­nie swo­je­go życia. Nie mia­ła siły dbać o wygląd, o syl­wet­kę, mod­ne stro­je, a leki spra­wi­ły, iż jej kształ­ty znacz­nie się zaokrą­gli­ły. Prze­sta­wa­ło mieć to jed­nak zna­cze­nie.  Joan­na zaczę­ła zaprzy­jaź­niać się z inny­mi cho­ry­mi. Była zwy­czaj­ną, zatro­ska­ną o los innych dziew­czy­ną. Nikt nie widział w niej mod­nej, ele­ganc­kiej kobie­ty, dystans zaczął zanikać.

Wkrót­ce oka­za­ło się, że ota­cza ją coraz wię­cej ludzi, że ktoś nie­ustan­nie ją odwie­dzał, dzwo­nił, trosz­czył się i dopy­ty­wał o jej zdro­wie. Joan­na nabie­ra­ła sił i wra­ca­ła do zdro­wia. Na jej twa­rzy coraz czę­ściej gościł uśmiech.

Pew­ne­go dnia, prze­cha­dza­jąc się kory­ta­rza­mi spoj­rza­ła na swo­je odbi­cie w lustrze. Nie była już tą co daw­niej smu­kłą, mod­nie ubra­ną dziew­czy­ną ze smut­ny­mi ocza­mi. Zoba­czy­ła zwy­czaj­ną dziew­czy­nę z nad­wa­gą, zwi­chrzo­ny­mi wło­sa­mi i pro­mien­nym spojrzeniem.

Przy­po­mnia­ła sobie wów­czas sie­bie sprzed lat i wypo­wia­da­ne do lustra sło­wa. Poczu­ła się szczę­śli­wa i uśmiech­nę­ła się sze­ro­ko do sie­bie. Wresz­cie odna­la­zła to, cze­go szukała.

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *